Mam na imię Iga i z wykształcenia jestem położną. Z przyczyn zdrowotnych musiałam zmienić kierunek swojego życia, więc kończę studia drugiego stopnia na Uniwersytecie Warszawskim.
Był koniec 2012 roku, kiedy moje zdrowie zaczęło się ‚sypać’. Byłam wtedy w 3 klasie liceum. Dużo trenowałam, pływałam i biegałam, ale nie mogłam poprawić swoich wyników. Po pewnym czasie zaczęło mi doskwierać zmęczenie. Zgłosiłam się do lekarza pierwszego kontaktu. Wtedy po raz pierwszy miałam zrobione EKG, którego zapisy panie pielęgniarki wyrzucały do kosza przekonane, ze zepsuł się aparat… Po założeniu aparatu Holter wyszły liczne dodatkowe pobudzenia (arytmia). Dostałam skierowanie do szpitala kardiologicznego o wyższym stopniu referencyjności, na wizytę czekałam kilka miesięcy. W moim sercu rozwijał się stan zapalny, o którym nikt nie wiedział. Czekając na przyjęcie do szpitala nadal ćwiczyłam, ale trochę mniej – możemy sobie wyobrazić, co się dzieje z organem, który jest w stanie zapalnym, a jednocześnie jest głównym motorem ciała. Serce przy ćwiczeniach nie wyrabiało, nabawiłam się martwicy serca. Gdy w styczniu 2013 roku trafiłam na oddział kardiologiczny do Szpitala MON na ul. Szaserów w Warszawie, zdiagnozowano u mnie równocześnie zapalenie mięśnia sercowego oraz celiakię.
Następnie po 40 dniach okazało się, że choruję również na kardiomiopatię rozstrzeniową. Poważna choroba serca, na którą coraz częściej słyszy się, jak umierają młode osoby.
O celiakii dowiedziałam się dosyć późno (w wieku 19 lat), ale (niestety) nie jestem odosobnionym przypadkiem, jeżeli chodzi o późne wykrycie tej choroby. Podczas biopsji uwidoczniono zanik kosmków jelitowych. Celiakia to choroba, do której wiele osób podchodzi lekceważąco, ponieważ jedynym lekarstwem jest restrykcyjna dieta. W moim przypadku celiakia spowodowała atak organizmu na własne serce, z czego konsekwencjami mierzę się do dziś. To właśnie ta choroba wywołała zapalenie mięśnia sercowego, o którym nie miałam pojęcia, a które skończyło się kardiomiopatią i poważnym uszkodzeniem serca. Definitywne przejście na dietę bezglutenową sprawiło, że stan zapalny wyciszył się, serce odżyło. W międzyczasie leki, które przyjmowałam na serce, rozregulowały mi tarczycę, zmagałam się z niedoczynnością, przechodzącą co jakiś czas w nadczynność. Również dieta bezglutenowa wpłynęła na poprawę moich wyników. Pamiętajmy jednak, że stosowanie bezglutenowej diety bezpodstawnie, nie ma właściwości leczniczych, czy cudownych, o czym przekonywali swego czasu celebryci 🙂
Gdy już wszystko było pod kontrolą i zaczęłam wychodzić na prostą, dwa lata później, równo 1-ego lutego 2015 roku, po pracy podbiegłam do autobusu, a chwilę później w tymże autobusie moje serce wpadło w arytmię komorową, która spowodowała nagłe zatrzymanie krążenia. Byłam z koleżanką, która nie wiedziała, że choruję na serce, tym samym reanimowali mnie (dopiero!) ratownicy medyczni. 40 minut.
Nie wiadomo było kiedy moje serce się zatrzymało i czy minęły 4 minuty do rozpoczęcia reanimacji? Te 4 minuty, po których powstają nieodwracalne zmiany w mózgu i innych narządach wewnętrznych. Po przywróceniu czynności serca, ale nie oddechu, zaintubowano mnie i przewieziono (o ironio) do szpitala na Szaserów. Tego samego, w którym leżałam dwa lata wcześniej. Ta noc była dla mnie decydująca. Po jej przeżyciu, kolejne 3 dni byłam w śpiączce, podłączona pod maszyny, które za mnie oddychały i mnie żywiły. Niewiadomo było, czy się kiedykolwiek wybudzę, a nawet jeśli, to czy będę sprawna umysłowo. Kiedy się wybudziłam, miałam ogromny problem z pamięcią krótkotrwałą oraz niedowład prawej strony ciała. Zgodziłam się na wszczepienie kardiowertera-defibrylatora. Kilka pracowitych tygodni na oddziale rehabilitacyjnym pozwoliły mi wrócić do sprawności potrzebnej na codzień. Nigdy nie wróciłam do formy sprzed tego okresu, ale najważniejsze, ze przeżyłam. Życie składa się z wyborów.
Choroba nauczyła mnie rozróżniać sprawy, nad którymi warto się zatrzymać i sprawy, nad którymi mogę spokojnie przejść dalej i się nie przejmować. Chcę przekazać, że im lepiej to pojmiecie, tym szczęśliwsi będziecie. Założyłam bloga Rajskiezdrowie.pl, w którym spisuję swoją historię, z nadzieją, że przekażę Czytelnikom, że nie można oceniać „po opakowaniu”, czy ktoś jest zdrowy, czy nie. Istnieje coś takiego jak niewidzialna niepełnosprawność. Po takich osobach, jak ja może tego nie widać, ale cierpimy.